Mateusz
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Myślę, że to ważne, o czym piszesz. Istnieje taka pokusa (w każdym razie w sobie ją rozpoznaję), żeby szukać w duchowości takiego miejsca, w którym zostaniemy zwolnieni z odpowiedzialności. Staniemy się automatycznie i spontanicznie dobrymi ludźmi, którzy nie są wręcz zdolni do czynienia zła. To wielkie marzenie i pewnie dobre marzenie, ale droga do niego nie prowadzi przez uważanie, że już się osiągnęło poziom, na którym jest się wolnym od robienia głupich i złych rzeczy. św. Paweł pisze: "Kto stoi, niech baczy, żeby nie upadł". Bez względu na to, gdzie jesteśmy w naszym rozwoju, wybór dobra jest dla nas wciąż problemem, wyzwaniem i właśnie - wyborem. Możemy osiągać coraz większą wolność od różnych naszych uzależnień i świrów, fizycznych, psychologicznych i duchowych, ale wciąż jesteśmy ludźmi, którzy muszą wybierać. Możemy się wzorować na autorytetach i przykazaniach lub sami sobie stwarzać przykazania, ale wciąż musimy wybierać między dobrem a złem w konkretnych sytuacjach życiowych. Nikt nas z tego nie zwolni, nawet niedualne oświecenie. Mam wrażenie, że wszystkie religie, ale na pewno chrześcijaństwo głosi, że ludzie są w bardzo trudnej sytuacji, gdzie czynienie dobra nie przychodzi im prosto - raczej zmierzamy w stronę zła, siłą bezwładności. Wybór dobra to często walka. Chyba, że nam nie zależy i stawiamy się ponad dobrem i złem.
Co więcej, w chrześcijańskich Pismach jest obraz człowieka niewinnego, dobrego i zjednoczonego z Bogiem w ogrodzie Eden. Nawet taki człowiek, człowiek taki, jakim go Bóg zaplanował, miał wolny wybór. I wybrał źle. Nie był uzależniony, nie miał za sobą traum z dzieciństwa i nieprzerobionego cienia, nie był targany myślami i emocjami, był doskonale i nieustannie oświecony - tak go opisuje chrześcijańska tradycja. I taki człowiek powiedział Bogu "nie" i wybrał zło. Dlaczego? Bo był wolny i ktoś mu zaproponował wybór. Nie wiemy do końca, dlaczego tak się stało. Ale to dużo mówi o naturze ludzkiej. Zawsze musimy wybierać i niezależnie od stopnia świętości. "Święty grzeszy siedem razy dziennie" - powiada przysłowie chrześcijańskie. Nie są to grzechy ciężkie, skoro jest święty, ale jednak jest to jakieś zło, którego się nie da uniknąć. Akceptacja - ok. To jest ludzkie - ok. Ale jeśli się zrobiło co złego, trzeba przyznać, że to było niedobre, przeprosić kogo trzeba i starać się nie robić tak więcej. Na to potrzeba pokory. Tej mi brakuje, więc staram się pamiętać, że bez względu na to jak bardzo się rozwinę, pozostanę tylko człowiekiem - i bez pomocy Boga, bez odniesienia do Jego przykazań, niechybnie wyląduję w nieciekawym miejscu.
Wielu ludzi uchodzących za zaawansowanych duchowo robiło złe rzeczy - zwykłe, ludzkie, złe rzeczy. I nie przepraszali za nie. Myślę, że to jest problem, bo jeśli chcemy dawać świadectwo naszym życiem i zachęcać do praktyki duchowej, powinniśmy uważnie kształtować nasze sumienie - bo inaczej odstraszymy ludzi, a nie zachęcimy.
Mnie też nie podoba się to, co Wilber napisał i to, co się niekiedy dzieje w "środowisku" integralnym. Zaimponował mi Philip St. Romain, który na swoim forum bywał atakowany dość mocno, ale nigdy nie napisał nic, co by było niezgodne z chrześcijańską mową. Jeśli wyrażał złość, to bez oceniania innych. Chrześcijanie nie mają na to, oczywiście, monopolu - nie słyszałem nigdy o Dalaj Lamie niczego gorszącego ani z jego ust.
Sam Wilber napisał kiedyś, że w niedualnym oświeceniu wszędzie gdzie spojrzysz jesteś tylko ty - nie ma nic poza tobą, więc trudno jest spojrzeć na siebie z boku i z dystansem. Bardzo celna obserwacja. Lekarstwem na to ma być psychoterapia. Ale psychoterapeuci nie są ogólnie jakoś bardziej moralni niż inni ludzie. Może jest jakaś inna droga do prawego życia - o ile komuś w ogóle na takowym zależy? Ale jeśli jesteś tylko ty i nic ponad tobą nie ma? Może to być niebezpieczne.
|
|